Wojtek urodził się 12 stycznia 1973 roku w Skrwilnie, powiat Rypin, województwo bydgoskie (dzisiaj kujawsko-pomorskie). Przyszedł na świat jako czwarte dziecko Józefa Manelskiego i Henryki zd. Krzemińskiej. W domu z rodzicami były już trzy starsze siostry: Halina, Mirosława i Urszula.
Mama zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci, tata pracował na etacie na stacji CPN w Rypinie i dodatkowo posiadał niewielkie gospodarstwo rolne, które odziedziczył po swoich rodzicach.
Wojtek został ochrzczony w kościele parafialnym św. Anny w Skrwilnie. Kiedy podrósł bardzo lubił chodzić na odpusty parafialne (26 lipca). Na jednym z tych odpustów Wojtuś poprosił mamę o pieniążka. Mama obawiała się, że ma ich mało, i że synek może je przetrwonić. Zaufała Mu jednak i dała kilka złotych. Nie zawiódł zaufania mamy. Za pieniążki, z którymi poszedł na odpust parafialny kupił kilka „świętych obrazków” od sióstr zakonnych. Po powrocie do domu mama zauważyła, że Wojtek poszedł do pokoju, wyjął pudełeczko z szuflady, włożył to, co kupił na odpuście i schował z powrotem. Z czasem mama widziała jak Wojtek wyciąga te obrazki, ogląda, myśli, może się modli, chowa i zamyka szufladę.
W 1980 roku Wojtek zaczął uczęszczać do Szkoły Podstawowej w Skrwilnie. Dziesięcioletni Wojtek został w domu z mamą, ponieważ 22 grudnia 1983 roku niespodziewanie umarł nasz tata (w pracy dostał zawału serca). Wraz z moimi siostrami nie mieszkałyśmy już w domu rodzinnym. Każda z nas założyła rodzinę. Odpowiedzialność za cały dom spoczęła od tej pory na mamie i naszym małym bracie. Życie Wojtusia po śmierci taty diametralnie się zmieniło. Kilka miesięcy po pogrzebie taty, mama powiedziała Wojtkowi, że brakuje im pieniędzy do końca miesiąca… Podczas rozmowy z mamą mały Wojtek zaproponował, że to On zajmie się sprawami finansowymi w domu. Chciał gospodarować pieniędzmi w domu i pracować. Były takie chwile, że mama zabraniała Wojtusiowi pewnych prac, bo obawiała się o Jego zdrowie, był przecież jeszcze dzieciakiem. Podczas nieobecności mamy, Wojtek znajdywał siekierę, była przed nim chowana i rąbał drewno na opał do domu. Zaskakującym jest to, że gdy jedenastoletni Wojtek zaczął gospodarować finansami domowymi, to poprawiła się ich sytuacja materialna. Tak rozporządzał i zarządzał domem w Skrwilnie do końca…
Wojtuś jako dziecko był bardzo grzeczny, spokojny i nie było z Nim żadnych problemów. Był wzorowym uczniem, pilnie się uczył, nie sprawiał mamie żadnych problemów wychowawczych. Po ukończenie podstawówki, Wojtek rozpoczął naukę w Technikum Mechanicznym w Żurominie. Po zdanej maturze, w liście skierowanym do mnie (mieszkałam już z rodziną w Szczecinie), poprosił o przesłanie mu informatorów o wyższych uczelniach Szczecina. Po zapoznaniu się z nimi stwierdził, że interesuje go Politechnika Szczecińska. Po przyjeździe do Szczecina zamieszkał w moim mieszkaniu, zapisał się na Wydział Oceanotechniki, gdzie studiował 2 lata. W międzyczasie został przyjęty do Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego w Szczecinie. Poinformował mnie o swojej decyzji i powiedział, że jedzie na wakacje do Skrwilna opowiedzieć o wszystkim mamie. W te wakacje uczestniczył w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Kiedy mówił mi o swojej decyzji dotyczącej seminarium, zapytałam Go, co skłoniło Go do takiej zmiany życia. Odpowiedź Wojtka była krótka: całe życie to za mną chodzi, by iść za Bogiem…
W trakcie seminaryjnych studiów Wojtka nasza mama przeprowadziła się do mnie do Szczecina, by pomagać mi w opiece nad moim najmłodszym dzieckiem. Cieszyła się wszystkim, a najbardziej, że będzie mogła być blisko swojego syna, z którym czuła silną więź emocjonalną, taką samą, jaką Wojtuś wobec niej.
Wojtka zawsze zachwycał sport. Uwielbiał grać w piłkę nożną i chodzić na różne mecze piłkarskie. Wojtek jak miał czas zabierał moich synów na halę sportową, by pokopać piłkę. Często jechała z nimi nasza mama, bo chciała pobyć z Wojtusiem jak najdłużej. Każdą wolną chwilę, a miał ich coraz mniej, starał się spędzać z mamą. Potrafił rozbawić ją do łez, zawsze odzywał się do mamy z szacunkiem i był bardzo opiekuńczy w stosunku do niej.
16 września 2009 roku, po pracy i po zakupach wracałam do domu. Zadzwonił telefon… Tego nie umiem opisać… Mama, gdy dowiedziała się o śmierci Wojtusia bardzo się załamała. Runął jej świat. Mama bardzo kochała Wojtka, tęskno Jej za Nim było. Mówiła nam o tym. Po ciężkiej chorobie, trzy miesiące po śmierci syna, zmarła i mama: też w środę, też o godz. 10.30…
W wypadku samochodowym, w którym zginął Wojtek brak jest jakiejkolwiek przyczyny. Auto w ocenie biegłych było sprawne. Sekcja zwłok wykluczyła jakiekolwiek problemy zdrowotne. Chyba zasnął za kierownicą. A często Mu mówiłam: Wojtuś – więcej odpoczywaj, wysypiaj się…
Będąc najmłodszą z sióstr Wojtka, jako jedyna mieszkałam z Nim, dorosłym mężczyzną (w czasie jego studiów na Politechnice), przez dwa lata. Naprawdę, Wojtek był wyjątkowy. Wierzący, sumienny, pracowity (studiując pracował sprzedając dżinsy na rynku) i bardzo radosny, a nade wszystko pokorny – takiego Go pamiętam. Żyjąc prawie 60 lat na tym świecie nie spotkałam nikogo takiego, kto mógłby być wzorem dla innych, jak mój ukochany brat, za którym bardzo tęsknię. Wojtek był bardzo wrażliwy na ludzką krzywdę, z czym się nie obnosił. W życiu kierował się zawsze prawdą. Zawsze był dla nas oparciem. Duchowo wspierał całą naszą rodzinę. Zawsze potrafił doradzić jak wyjść z trudnych sytuacji. Choć fizycznie Wojtka nie ma koło mnie, to wciąż słyszę jego słowa: Ulka nie martw się! Będzie dobrze!
Urszula Lewandowska zd. Manelska
najmłodsza z sióstr ks. Wojtka
Szczecin